
Na naszych oczach trwa właśnie pogrzeb światowego systemu “wolnego handlu”. Jego erozja trwa już co najmniej od pierwszej kadencji Donalda Trumpa, ale ogłoszone właśnie przez 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych cła stanowią kamień milowy w procesie odchodzenia Ameryki od roli stabilizatora systemu międzynarodowego.
Stany Zjednoczone nałożą od 5 kwietnia 10% cła na wszystkie towary importowane, a poszczególne państwa będą musiały zmierzyć się z jeszcze wyższymi stawkami. Od 9 kwietnia zacznie obowiązywać cło 34% na towary sprowadzane do Ameryki z Chin, 20% z Unii Europejskiej, 24% z Japonii. Wysokie cła zostaną nałożone na towary importowane z takich państw jak Kambodża (49%), czy Wietnam (46%). Należy jednak pamiętać, że nowe cła zostaną doliczone do tych już nałożonych przez Trumpa, co w przypadku Chin oznaczać będzie łączną stawkę w wysokości 54%. Ponadto prezydent ogłosił 25% cła na importowane samochody i sprowadzane do nich podzespoły. Wkrótce mają zostać także ogłoszone kolejne bariery celne, tym razem wymierzone w produkty farmaceutyczne oraz półprzewodniki.
Cła i reindustrializacja
Jaki jest cel tej merkantylistycznej polityki Trumpa? Jak sam to podkreślił, liczy na reindustrializację Ameryki i zachęcenie firm z całego świata do inwestowania w Stanach Zjednoczonych, co pozwoli partnerom i sojusznikom Ameryki negocjować z nią warunki dalszej wymiany handlowej. Trump i jego otoczenie wydają się przekonani, że dzięki barierom celnym konkurencyjność amerykańskich przedsiębiorstw przemysłowych zostanie odbudowana i umożliwi przywrócenie atrakcyjności eksportowanych z USA produktów.
Przeciwnicy i krytycy obecnej administracji w Białym Domu wskazują jednak, że szczególnie krótko i średnioterminowo wprowadzone obostrzenia w handlu mogą przyczynić się do większej inflacji i wzrostu kosztów produktów dla amerykańskich konsumentów. Firma BlueBayAsset Management, jednostka RBC Global Asset Management, oszacowała, że nowe cła podniosą inflację w USA o 1%. Stwierdziła, że wzrost gospodarczy zwolni do 1,5%, ale USA prawdopodobnie nie wpadną w recesję. Producenci samochodów i części stwierdzili, że najpewniej przerzucą część kosztów celnych na konsumentów. Morgan Stanley szacuje, że średnio ceny pojazdów mogą wzrosnąć o 11 do 12 procent.

Cła są rodzajem podatku nakładanego na importowane towary, co zwykle podnosi ich cenę na rynku krajowym. W odpowiedzi na ich wprowadzenie może dojść do zmniejszenia importu, co teoretycznie mogłoby poprawić bilans handlowy państwa, czyli zmniejszyć deficyt handlowy. W takiej sytuacji, jeśli zmniejszenie importu będzie miało wpływ na obniżenie podaży obcej waluty na rynku, może to prowadzić do umocnienia waluty krajowej.
Jednak nie ma tu reguły. W zależności od reakcji innych państw, wprowadzenie ceł może wywołać działania odwetowe, czyli wprowadzenie ceł przez te państwa. Wojny celne zwykle wiążą się z niepewnością gospodarczą, spadkiem inwestycji oraz osłabieniem zaufania do gospodarki danego kraju, co może prowadzić do osłabienia jego waluty.
Przyjrzyjmy się kilku możliwym konsekwencjom działań Trumpa w obszarze handlu.
Cena amerykańskiego imperium
Po pierwsze, coraz wyraźniej widać, że kwestie gospodarcze czy szerzej geoekonomiczne, są fundamentem polityki obecnej republikańskiej administracji i wszystkie inne działania w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa są i będą podporządkowane ekonomicznej wizji obozu politycznego Trumpa. Celem jego polityki jest wspomniana odbudowa amerykańskiego przemysłu, a cła, taryfy, czy możliwa operacja osłabienia wartości dolara jako głównej waluty rezerwowej świata, są jej narzędziami.
Po drugie, Trump dokumentnie rozmontował jeden z filarów amerykańskiej liberalnej hegemonii w świecie, czyli “wolny handel”, ale proces erozji tego fundamentu amerykańskiego prymatu nie zaczął się teraz, tylko za jego pierwszej kadencji i był kontynuowany w wielu aspektach przez administrację Bidena. Wszak zakrojone na szeroką skalę programy polityki przemysłowej Demokratów za kadencji Bidena były tylko inną formą protekcjonizmu w wykonaniu Waszyngtonu. Otwarty system handlowy dawał liczne korzyści Ameryce, jako głównemu fundatorowi i obrońcy ładu światowego po 1991 roku. Jednak ceną utrzymania tego wyjątkowego w historii świata imperium, opartego między innymi o instytucje międzynarodowe i hegemonię dolara, była wspomniana już dezindustrializacja, efekt pogoni amerykańskiego i globalnego biznesu za jak najniższymi kosztami pracy. W niedawnym przemówieniu wiceprezydenta J.D. Vance’a, proces ten został przez niego porównany do “narkotykowego uzależnienia”.
Deindustrializacji Stanów Zjednoczonych w wyniku procesów globalizacji, towarzyszył wzrost nierówności majątkowych w kraju oraz pogłębiająca się finansjalizacja amerykańskiej gospodarki. W wymiarze społecznym oznaczało to zubożenie klasy średniej, tworzonej w znacznym stopniu przez pracowników sektora przemysłowego. Trudno wyobrazić sobie, by Ameryka mogła równocześnie odbudować własny przemysł i zachować dotychczasowy wpływ na światowy system finansowy poprzez dominującą rolę dolara,
Inaczej mówiąc, globalizacja i jej instytucje ufundowane przez Amerykę były elementem imperium i porządku Pax Americana. Wiązało się to jednak z konkretnymi kosztami, których amerykańskie społeczeństwo nie chce już dłużej ponosić, bo owoce potęgi Stanów Zjednoczonych konsumuje coraz węższa grupa uprzywilejowanych elit polityczno-biznesowych.
Po trzecie, merkantylistyczna polityka handlowa Ameryki Trumpa może przyczynić się do przyspieszenia procesu powstawania alternatywnych systemów przepływów finansowych wewnątrz bloków gospodarczych, takich jak azjatycki Regional Comprehensive EconomicPartership (RCEP) czy formaty typu BRICS+ i to nawet pomimo gróźb ze strony Białego Domu, że każda próba odchodzenia od dolara jako waluty rezerwowej i rozliczeniowej może wiązać się z amerykańskimi sankcjami.
Po czwarte, nakładając cła na kraje Azji, w tym państwa globalnego Południa, na przykład Wietnam, Trump wpycha je w ramiona Chin, które, jeśli dobrze to rozegrają, mogą wzmocnić własny program geoekonomicznej dominacji w Eurazji poprzez strategie takie jak Inicjatywa Pasa i Szlaku, czy wspomniany RCEP. Wymagałoby to od chińskich firm ekspansji inwestycji typu greenfield i otwartości władz w Pekinie do powstawania przy okazji tych przedsięwzięć chińskich centrów B+R (badawczo-rozwojowych), tak jak ma to mieć miejsce w Turcji, gdzie firma motoryzacyjna Chery ma zainwestować miliard dolarów w zakład produkcji aut elektrycznych z lokalnym centrum B+R.
Trudno nie dostrzec kontrastu między podejściem Waszyngtonu i Pekinu do inwestycji na rynkach zagranicznych. Podczas gdy chińskie firmy technologiczne i sektor przemysłowy chętnie inwestują za granicą, administracja Trumpa skoncentrowana jest na przyciąganiu inwestycji na amerykańską ziemię, przy równoczesnym budowaniu barier dla importu. Trudno o lepszy obraz tego, jak bardzo Ameryka stała się siłą rewizjonistyczną wobec handlowego porządku międzynarodowego, który sama niegdyś stworzyła.
Po piąte, wysokie cła na bliskich partnerów w Azji i Europie przyspieszają proces erozji relacji sojuszniczych. Korea Południowa i Japonia już ogłosiły ożywienie dialogu na temat trójstronnej umowy o wolnym handlu. „Konieczne jest wzmocnienie wdrażania RCEP oraz stworzenie ram dla rozszerzenia współpracy handlowej między trzema krajami poprzez negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu między Koreą Południową, Chinami i Japonią” – powiedział południowokoreański minister handlu AhnDuk-geun po spotkaniu ze swoimi odpowiednikami 30 marca.
Tymczasem Komisja Europejska już zapowiedziała możliwy odwet na wprowadzone przez Trumpa cła. Obszarem, który może wybrać jako cel handlowych retorsji może być sektor usług finansowych i cyfrowych. Groźba kar finansowych dla amerykańskich gigantów cyfrowych Apple i Meta za łamanie unijnych przepisów antymonopolowych, czy możliwe wykluczenie firm zza oceanu z kontraktów na zamówienia publiczne, są wśród potencjalnych narzędzi unijnego odwetu wobec USA, o czym wprost mówią przedstawiciele KE. Jednak Trump już zapowiedział, że każda próba retorsji ze strony państw objętych nowymi cłami spotka się z konsekwencjami. Tu pojawia się pytanie, czy państwa Unii Europejskiej, szczególnie te polegające w znacznym stopniu na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa, zdecydują się na poparcie unijnej odpowiedzi na działania Białego Domu.
Po szóste, w kwestiach handlu Europa znalazła się między amerykańskim “młotem” i chińskim “kowadłem”. Chiny chłodno podchodzą do prób ocieplenia relacji gospodarczych podejmowanych przez Brukselę, a za chwilę strumień produktów chińskich, które nie trafią na rynek amerykański, zostanie zapewne w znacznej części przekierowany na rynek unijny. Możliwy wzrost unijnych ceł na importowane z ChRL towary prawdopodobnie przyczyni się w rezultacie do wzmocnienia inflacji na jednolitym rynku.
“Dzień wyzwolenia Ameryki”, jak Trump nazwał ogłoszenie nowych ceł, to requiem dla systemu globalnego handlu jaki znaliśmy po 1991 roku. Spodziewamy się kolejnych kroków ze strony Białego Domu w procesie dekonstrukcji liberalnego porządku międzynarodowego.
Marek Stefan